Dla mnie Polska jest ojczyzną herbertowskiego Pana Cogito. Jestem równocześnie przekonany, że w obecnych podłych czasach ten zdystansowany myśliciel też by nie zdzierżył.

Jan Pospieszalski w ostatnim programie użył sformułowania, które wprowadziło mnie w zadumę: „Polska jako wspólnota”. Czy coś takiego jeszcze istnieje? W obecnej sytuacji próba zasypywania różnic i szukania mitycznej wspólnoty wygląda na jakiś rodzaj kolaboracji. Doprawianie twarzy bestii dla Pana Cogito było tak nieznośne, że chciał„uciekać przez okno”.

 

Rok 1980 był kresem rządów ciemniaków. Proces ten zapoczątkowały według Herberta naszaniezgoda i upór”, będącekwestią smaku”.Ówczesne rządy były jednak bardzo kulturalne i inteligentne w porównaniu ze współczesną mafią. Po roku 1989 władzę przejęli ludzie, których dobrym reprezentantem jest Adam Michnik, określony przez Zbigniewa Herberta „oszustem intelektualnym”. Współczesna Polska jest przeżarta „michnikowszczyzną”.

 

Oczywiście nie wszystko jest teraz złe i słusznie obrońcy systemu wytykają jego przeciwnikom krytykanctwo. Można na przykład podziwiać żelazną konsekwencję władz. Im ktoś głupszy, tym wyżej zajdzie. Bufetowa, gdy tylko pokazała przed komisją sejmową, że nie ma kompetencji odpowiednich nawet na księgową w GS (twierdziła, że z ustawy o rachunkowości wynika, że liczy się tylko to co jest w księgach na koniec dnia), została prezydentem stolicy. Nieco dalej zaszedł Janusz Lewandowski, który jest jedynym byłym ministrem oficjalnie uznanym za durnia (sąd uznał, że robił głupoty, ale usprawiedliwił to tym, że się dopiero uczył). Ten minister ma wielkie zasługi dla Europy, gdyż dał kiedyś hasło do niszczenia drobnej przedsiębiorczości w Polsce (jego zdaniem należało zacząć czyścić gospodarkę z planktonu). Nieco mniej docenianym jest biedny Tadeusz Mazowiecki. Pewnie nawet na salonach „Europy” nie wierzono, że miał jakiekolwiek pojęcie o tym co robi. Może niesłusznie, bo obrona interesów partyjnej nomenklatury wychodziła mu nadzwyczajnie. Był też pierwszym polskim politykiem, który bez obciachu tłumaczył swe decyzje wymogami „zachodu”. O ile dobrze pamiętam, tłumaczył w ten sposób m.in. dlaczego musimy zmniejszać konkurencyjność polskiego przemysłu, podnosząc ceny energii (fakt miał miejsce na pewno, ale nie pamiętam czy to z jego ust słyszałem). W normalnym kraju uznano by to za zdradę, ale w Polsce bez wątpienia jest to powód do chwały. Order „Orła Białego” to mało....

Wśród następnych premierów wyróżnili się bez wątpienia przewodniczący partii aferałów JK Bielecki i Marek Belka jawnie gardzący rządzonym społeczeństwem (przejawiało się to na przykład w żyrowaniu pomówienia niejakiej Środy). Obaj zostali odpowiednio nagrodzeni. Nie powinien też narzekać Jerzy Buzek. Jeśli ktoś miał wątpliwości, że jest idiotą po słynnych trzech reformach, to pomysł z wyłapywaniem z powietrza CO2 i zamykaniem ich w kopalniach powinien je rozwiać. Wszystkich ich do kupy bije jednak Leszek Balcerowicz. To taki współczesny Midas. Wszystko czego się dotknie zamienia się w złoto – tyle że gdzieś w zachodnich bankach. Pan Leszek bez dwóch zdań musi codziennie mówić paciorek do „Niewidzialnej Ręki Rynku” (NRR). Bywają gorsze zboczenia, ale chyba nie ma bardziej kosztownego. Gdy potrzeba było kogoś, kto pomógłby Sorosowi i spółce nas oskubać, Balcerowicza zaproponował Waldemar Kuczyński – człek z wyraźnymi zaburzeniami osobowości. No i nasz głupek zaczął się miotać między nakazami swego mitycznego bóstwa (NRR) a wymogami całkiem realnych panów. NRR kazała mu uwolnić stopy procentowe w bankach, ale MFW ustalił stały kurs dolara (tubylcom się powiedziało o „kotwicy antyinflacyjnej”). Ktoś poza skończonym idiotą mógł to wymyślić? Nawet dziecko zrozumie, że przy tak kosmicznych różnicach oprocentowania zamiana dolarów na złotówki złożone w polskim banku i wymiana z powrotem na dolary działała – jak to ktoś słusznie określił – jak odkurzacz wysysający z naszego systemu bankowego kapitał. O dwóch cwaniaczkach z Art-B wiemy, że się przy okazji obłowili. Ilu jest takich, o których nie wiemy? NRR podpowiedziała panu Leszkowi, by znieść cła na importowany alkohol (vide afera alkoholowa), ale nie dosłyszał już podszeptów dotyczących węgla, niszcząc kopalnie zaniżonymi cenami urzędowymi i zaporowymi cłami eksportowymi (!). NRR kazała mu liberalizować tak zwany rynek finansowy, a że był zbyt głupi by rozumieć iż rubel transferowy jest walutą barterową i operacje w nim muszą podlegać ścisłej kontroli, to mieliśmy aferę rublową1. Wyznawca NRR słusznie poczuł się dotknięty przesłuchaniem w sprawie afery FOZZ, więc trzeba było machnąć ręką na utraconą fortunę. W czasach rządów J. Buzka zgodność żądań NRR i międzynarodowych instytucjach finansowych wytworzyły taką presję na pana Leszka i jego kumpli, że ruszył z wyprzedażą wszystkiego co popadło (sama sprzedaż a później odkupienie PZU to strata wielu miliardów). Za wszystkie te zasługi powinni mu wieszać na szyi order Orła Białego co najmniej raz w tygodniu...... 

O wyczynach pomniejszych durniów wspominał nie będę, bo te kilka przykładów jest aż nadto wyrazistych.

 

Współczesny pozytywizm

 

Czy jesteśmy skazani na rządy „intelektualnych oszustów”? Pytanie to nie należy do zbyt rozsądnych. Właściwe pytanie powinno dotyczyć ładu społeczno-gospodarczego, jaki funkcjonuje lub może funkcjonować w naszym kraju. Jakość rządów jest tylko rezultatem, a nie przyczyną. Gdzie szukać przyczyn? Nie zgadzam się z diagnozą postawioną przez Rafała Ziemkiewicza, który używając epitetu „polactwo” wskazuje winnych obecnego stan rzeczy. Nie ma potrzeby idealizować Polaków, bo każdy z nas zetknął się nie raz z przykładami podłości, pieniactwa czy głupoty. Z drugiej strony - „Solidarności” nie tworzyły zastępy anielskie, a rozkwit gospodarczy początku lat 90-tych nie był dziełem wybitnych jednostek (choć oszustom intelektualnym może się wydawać inaczej). W Polsce (nie)ład społeczny jest kształtowany przez tak zwane „elity” i jego jakość jest pochodną stanu tych elit. Ostatnio Rafał Ziemkiewicz propaguje pracę organiczną, odwołując się do wczesnych tradycji endeckich. To jest rzeczywiście ważne, ale po to by wykształcić nowe elity, świadome swej misji. Nie są niezbędne tak gruntowne zmiany społeczne, jakich musieli dokonać XIX-wieczni pozytywiści. Historia dowodzi, że jeśli Polakom stworzy się ku temu warunki, potrafią być wielcy. Przekonanie to wyraził w pieśni „Zbroja” Jacek Kaczmarski:

A taka w niej powaga
Dawno zaschniętej krwi
Że czuję jak wymaga
I każe rosnąć mi
Być może nadaremnie
Lecz stanę w niej za stu
Zdejmij ją Panie ze mnie
Jeśli umrę podczas snu

https://www.youtube.com/watch?v=kcxEu2IVT0c

 

Nie wlewa się nowego wina w stare bukłaki

 

Jak zmienić elity na takie, które są zdolne zbudować ład społeczny umożliwiający naszemu społeczeństwu wzrastanie? Wbrew powszechnemu przekonaniu uważam, że rządy Tuska napawają optymizmem. Podobnie jak u schyłku PRL'u, ciemniaków zastąpiła banda bezideowych s*synów. Tyle że w tamtych czasach komuniści widzieli swą szansę w przepoczwarzeniu się w demokratów. Obecne władze są na tyle głupie, że wydaje się im iż to oni stanowią szczyt politycznej ewolucji. Współcześni łgarze „każdym nowym zdaniem hartują pancerz nasz”, ale ich zachowanie wyklucza jakiekolwiek zbratanie. Kiedy niedawno premier Tusk ogłosił, że nie widzi możliwości życia w jednym kraju z liderem opozycji, myślałem że dalej pójść nie sposób. Ale gdy kilka tygodni później usłyszałem, że według niego trzeba skończyć z agresją w życiu publicznym, to zrozumiałem, że gościa nie doceniałem. Poziom jego obłudy nie mieści się w żadnej skali. Co w tym optymistycznego? To, że sprawa jest zupełnie jasna i nowego okrągłego stołu nie będzie.

 

Krajobraz z szubienicą?

 

Bardzo chciałbym, aby pozytywne przemiany odbyły się w Polsce w sposób demokratyczny. Jednak coraz mniej widzę na to szans. Z jednej strony opozycja jest na to zdecydowanie zbyt nieudolna. Z drugiej – ku mojemu zaskoczeniu - sprawa katastrofy pod Smoleńskiem zaczyna nabierać takiej dynamiki, jak lawina zdolna zmieść obecne władze z powierzchni Ziemi. Nie przedstawiono spójnej hipotezy zamachu, a świadczące za nią przesłanki nie pozwoliłyby na udowodnienie takiej tezy (chyba, że przed amerykańskim sądem ;-)), gdyby nie zachowanie „podejrzanych”. Wczoraj zupełnie przypadkiem obejrzałem sprawozdanie z posiedzenia sejmowej komisji z udziałem prokuratorów wojskowych. Wypowiadał się m.in. producent detektorów, jakie użyto do badania wraku. Raczej nie zostawił on żadnych wątpliwości: skoro pokazały one obecność trotylu, to znaczy, że trotyl tam był. Co z tego wynika? Nikt rozsądny nie uznałby tego za wystarczający dowód tezy o zamachu, gdyby taką informację przedstawiono rzeczowo, jako bieżące ustalenia śledztwa. Jeśli prokuratorzy wolą robić z siebie idiotów, to albo mamy jakąś niespotykaną kumulację debilizmu, albo są oni gotowi na wszystko. Na przykład padło ciekawe pytanie posła Macierewicza: dlaczego prokuratura twierdzi, że pół roku potrzeba na ustalenie ostatecznych wyników badań próbek, a wcześniej przyjęła za wiarygodne badania rosyjskie wykonane w jeden dzień? Odpowiedź prokuratora: nie jest jego rolą wypowiadać się w kwestii tego, które badania są wiarygodne a które nie. Na zadane wprost pytanie: czemu kłamał na słynnej konferencji prasowej, prokurator Szeląg odpowiedział, że zaproszono go do Sejmu w sprawie wyników badań, a nie w sprawie tego, czy on kłamał na ten temat (sic!). Po tej wypowiedzi doszedłem do wniosku, że przy zmianie nastawienia trzeba by uznać, że to niezły kabaret....

Jak to się skończy? Nawet jeśli tu gra idzie o życie – nie za bardzo widzę powód, by się tym zajmować. Plaga PO-paprańców, jaka nawiedziła nasz kraj przypomina mi plagę ślimaków, które kilka lat temu rozpleniły się na Podkarpaciu. Nie chodzi przy tym o nasze swojskie winniczki, ale obrzydliwe, pozbawione skorup robale długości od kilku do kilkunastu centymetrów. Kiedy rano wychodziłem z domu, na ścieżce którą szedłem można było spotkać nawet dziesiątki takich osobników. Stąpałem ostrożnie między nimi. Głównie dlatego, że nadepnięcie takiego czegoś napawałoby mnie obrzydzeniem. A czasem przy okazji mogłem sobie pomyśleć, że ja to jestem taki dobry człowiek, który nawet ślimaka nie skrzywdzi. Podobnie z Tuskiem i jego bandą. Mnie chodzi wyłącznie o to, by ich pozbawić wpływu na funkcjonowanie naszego państwa. Ale przyznaję, że budzą oni we mnie podobne uczucia jak te ślimaki. I nic mnie nie obchodzi ich los – tak jak nie zastanawiam się co się stało ze ślimakami (w ostatnim roku jakoś ich zdecydowanie mniej). Jeśli jakiś Braun zechce ich stawiać pod ścianą, to nie jest moje zmartwienie.

 

Pokaż mi swoich przeciwników, a powiem ci kim jesteś

 

Nie można wiązać przyszłości kraju z działaniami destrukcyjnymi (niezależnie od tego – jak bardzo wydawałyby się one uzasadnione). Dużym problemem jest to, że polska prawica zdaje się budować swą tożsamość w opozycji do Tuska. Na tym tle silnie wyróżnia się wspomniany Rafał Ziemkiewicz, który co prawda także nie pała do Tuska miłością, ale prezentuje program pozytywny, odwołujący się do wczesnych tradycji endeckich. Niedawno Ziemkiewicz był w Jarosławiu i mogłem go posłuchać na żywo. Przekonał mnie do tego, że Dmowski był mądrym człowiekiem. Jednak proponowane działania nie prowadzą do szybkich zmian. Gdy podniosłem ten problem, autor „Myśli nowoczesnego endeka” przyznał, że możemy nie zdążyć. Jeśli jednak przeniesiemy problem na inny poziom, zakładając bardziej optymistyczną wizję naszego społeczeństwa, to widać iż możliwa jest odpowiednia aktywacja istniejącego kapitału społecznego, a nie jego budowanie. A to można zrobić znacznie szybciej. Wystarczy przekonać ludzi mających zdroworozsądkowe podejście do rzeczywistości (bo takich jest w Polsce najwięcej), że zmiany są konieczne i dla nich korzystne. Miliony polskich przedsiębiorców z pewnością poprze kształtowanie takiego ładu gospodarczego, który przestanie promować obcy kapitał i obciążać ich rosnącymi daninami. Lewackie pomysły naszych „elit” z pewnością nie znajdą w naszym społeczeństwie zrozumienia, jeśli na drugiej szali wagi prawica nie będzie kładła swej nieogarnionej głupoty. Także odradzający się patriotyzm może być elementem motywującym, pod warunkiem że „się nam ojczyzna zrośnie z ojcowizną” (Ziemkiewicz odciął się od brunatnej przeszłości ONR).

 

Nowy Ekran: miało być pięknie, wyszło jak zawsze :-(.

 

Obecne pseudoelity już dawno by wyginęły, gdyby nie media, które są w ich władaniu. Dlatego tak ważne jest zbudowanie dla nich przeciwwagi. Jak bardzo trudne jest to w tradycyjny sposób – pokazują perypetie księdza Rydzyka. Na szczęście (?) mamy internet. Niestety inicjatywa „Nowego Ekranu” jest dla mnie wielkim zawodem. Nie można winy zwalać na działalność blogerów. Polityka redakcyjna jest tu aż nadto widoczna.

 

1. Po pierwsze wiarygodność.

Czasem pojawiają się na NE ważne teksty, które gdyby się ukazały w jakimś wiarygodnym czasopiśmie, z pewnością stałyby się początkiem poważnej debaty. Na przykład doniesienie do prokuratury na służby specjalne w sprawie zabójstwa Krzysztofa Olewnika. Nie znam szczegółów, ale obszerność analiz każe się przynajmniej nad tym zastanowić. Redaktor Naczelny ubolewa, że te publikacje przeszły bez echa. Spisek? A może po prostu brak wiarygodności? Nie przepadam za publicystyką w rodzaju „Gruppenführer KAT”, ale w jej przypadku nikt przynajmniej nie ma wątpliwości, że chodzi o hipotezy w stylu „political fiction”. Jeśli jednak równie swobodnie podchodzimy do faktów, to jest to nie do zaakceptowania. Po Marszu Niepodległości redakcja NE trąbiła na całą Polskę, że ma zdjęcia policyjnych prowokatorów, rzucających race lub kamienie w stronę policji. Mijają tygodnie i zdjęć nie widać. To nie jest sprawa banalna. To kwestia wiarygodności.

 

2. Po drugie wartości.

W popularnym serialu „Doktor House” genialny bohater ogłaszając trafną diagnozę zwykł mawiać: to wyjaśnia wszystko. Szukając trafnej terapii dla Polski również możemy znaleźć taką diagnozę, po której postawieniu wszystkie klocki pasują do obrazka. Takim rozwiązaniem jest nauczanie społeczne Jana Pawła II. Tymczasem NE promuje ostatnio poglądy skrajne, które mają poparcie kilku „nawiedzonych” zwolenników. Szczytem wszystkiego jest niejaki GPS – liberał, który idąc w ślady swych antenatów proponuje cyniczne oszustwo, aby społeczeństwo pozwoliło tego pokroju ideologom trochę porządzić.

Jeśli NE ma jakąś linię programową (a ma), to psim obowiązkiem redaktorów powinno być konfrontowanie z nią promowanych tekstów. Z drugiej strony powinien być pluralizm i otwarcie na rzeczową dyskusję. Tu nie ma sprzeczności. Można się spierać szanując pewne ideały. Ja mogę krytykować kościelnych hierarchów (abp. K. Nycz moim zdaniem w sprawie krzyża na Krakowskim Przedmieściu się skompromitował), ale jeśli chcę pozostać katolikiem – nie mogę całkowicie odrzucić ich przywództwa. Podważanie tej zasady automatycznie stawia nas w opozycji do Kościoła, bez którego – czy się to komuś podoba czy nie – żadne pozytywne zmiany w Polsce nie są możliwe. Nie chodzi bynajmniej o ideologię. Chodzi o zdolność mobilizacji społeczeństwa wokół pozytywnych działań.

 

3. Po trzecie program.

Kojarzony z NE Robert Winnicki miał swoje 5 minut w tv. Nie umiał sformułować żadnej pozytywnej myśli.... Wiem, że została wykonana praca w kierunku sformułowania jakiegoś programu. Chyba jednak liczenie na to, że może i pełni szlachetnych chęci profesorowie wykrzeszą z siebie coś, co trzymałoby się kupy, jest daremne. Nie będę się narzucał ze swoim opracowaniem na temat społecznej gospodarki rynkowej, ale fakt jest taki, że w żadnym punkcie nie spotkała się ona z rzeczową krytyką. Ilość pomyj, jakie na mnie z powodu jej sformułowania wylali liberałowie, świadczy o tym, że ich to boli. I bardzo dobrze. Ma boleć. Nie da się pójść do przodu ulegając tym durniom. Dla mnie sprawa jest prosta: albo prawica zdecyduje się kierować zasadami sprawiedliwości społecznej, albo popadnie kolejny raz w zależność od liberałów (chyba nie ma nikogo tak głupiego, by kolejny raz nabrać się na ich propagandę, że to tylko oni rozumieją gospodarkę – więc naprawdę trudno znaleźć uzasadnienie dla takiej zależności).

 

4. Po czwarte nie kompromitować się.

Sprawa Jana Pińskiego jest prosta i oczywista dla każdego, kto ma odrobinę przyzwoitości. Pierwsza reakcja środowiska NE zostawiała jakąś nadzieję. Można się było odciąć od osobistych decyzji pana Pińskiego. Ale promowanie tekstów broniących tego, co jest nie do obrony jest kompromitujące. Kilkudziesięciu ludzi okazało się solidarnymi i gotowymi postawić swe kariery w obronie wartości. To należy docenić. W tej sytuacji integracja prawicowych środowisk i pomoc w wystartowaniu alternatywnego tygodnika mogłaby zakończyć się wielkim sukcesem. Ale zamiast solidarności mamy podłe roztrząsanie racji rodem z komunistycznego PRON'u. Nowy Ekran jest od dawna pomawiany o współdziałanie ze służbami. W sprawie Pińskiego pięknie się podkłada.... Chyba, że zwolennicy tezy o ingerencji służb mają rację i nie bez przyczyny Hajdarowicz szukał „łamistrajka” w tym środowisku...

 

Dwa pytania do Ryszarda Opary

 

Opisana powyżej sytuacja sprawiła, że dalszą moja aktywność na tym portalu uznałem za pozbawioną sensu. Jednak wczorajszy atak Łażącego Łazarza na ludzi związanych z „Uważam Rze” jest tak niesłychanie głupi, że zabranie głosu w tej sprawie uznałem za kwestię przyzwoitości. Dlatego zwracam się wprost i publicznie do Ryszarda Opary: dlaczego mamy wierzyć w Twoje zdolności do zmiany kraju, jeśli dużo prostsze zadanie zbudowania wiarygodnego medium wychodzi „jak zwykle”? A tak konkretnie:

1. Dlaczego twierdzisz, że Marsz Niepodległości był „rzetelnie i fachowo relacjonowany”, skoro sprawa zdjęć policjantów rzucających kamienie i petardy w stronę kordonu policji jest oczywistym i niezaprzeczalnym łgarstwem?

2. Dlaczego w sprawie „Uważam Rze” wolicie bronić wątpliwej reputacji redaktora Pińskiego, niż reputacji portalu? Chyba, że naprawdę uważasz, że głównym winowajcą w tej sprawie jest Karnowski?

Pytam poważnie i nie dlatego, by komuś dokopać. Chciałbym po prostu wiedzieć, jak widzisz przyszłość tego portalu. Sądzę, że oczywistym jest to, że znalazł się on na zakręcie. Na razie wygląda na to, że ten zakręt wiedzie w stronę przepaści......

 

Źródło grafiki: http://f32.dobczyce.net/2009/08/plagi-dobczyckie-slimaki-plagues-of.html

 

Przypis:

1Informacje na temat tej afery w „Wikipedii” nie są prawdziwe. Na dodatek ta afera zdaje się być „pod opieką” kogoś, kto na Salonie24 podpisuje się jako „Anatol”. Warto prześledzić komentarze pod tekstem: http://lubczasopismo.salon24.pl/finansebeztajemnic/post/248002,skad-sie-biora-klopoty-finansowe-polski-7 W tym miejscu: http://anatol.salon24.pl/248614,afera-rublowa-mity-i-fakty „Anatol” twierdzi, że afera rublowa" okazuje się olbrzymim sukcesem finansowym Polski lat 90-tych”. Albo debil, albo po prostu jest w pracy.